Ekscytacja. Lekki stres i podniecenie. Radość! Idę na moje pierwsze zebranie do przedszkola. Kiedyś to do mnie przychodzono, teraz ja jestem mamą i idę ja. Wspaniale! Będziemy pewnie mówić o tym, że dzieci boją się przedszkola, że potrzebują aklimatyzacji, że zdarza się że ze stresu mogą zrobić siku w majtki. Że nie dają się dotknąć obcym i potrzebują dużo czasu na oswojenie. Będziemy w końcu mówić o trzy- i czterolatkach. Dzieciach. Maluchach. Wrażliwcach przyklejonych do swoich mam.
Atmosfera miła, Pani spokojna, fajna, przyjemna. Nie mogliśmy trafić lepiej. Siedzimy na krzesełkach dla przedszkolaków. Moje kolana uderzają o moją brodę. Cieszę się. Nie wiem z czego, bo w tej pozycji jelita mam skręcone na kokardę i zaraz będę jęczeć z bólu.
Pani opowiada. Książki, zajęcia, rytmika, jedzenie, angielski!, Dzień Mamy, Jasełka, Dzień Pluszowego Misia. Jej! Tyle przed nami! Brzmi to wszystko fantastycznie. Oby dzieci poradziły sobie z aklimatyzacją – myślę!
Czas na pytania rodziców. Mmm. Mam swoją listę. Będę pytać. Czy Tymek płacze. Czy Lena coś je. Czy Pani pomaga w jedzeniu. Czy…
– Czy można zwiększyć ilość języka angielskiego? – pada pytanie z sali.
Wow! Myślę! Ambitna mamusia nam się trafiła!
– Czy zajęcia z angielskiego odbywają się przy komputerach? – pyta druga mama
Zaczynam się uśmiechać głupkowato pod nosem. Helllooołłł! Mówimy o trzylatkach? Może trafiłam na zebranie dzieci szkolnych?
– Czy na stole blisko dziecka mogą stać chusteczki, bo mój syn ma zawsze po przedszkolu brudne rękawy od wycierania buzi? I czy on trzyma w rękach poprawnie sztućce?
Nosz kurde! Babo! Ma trzy lata, to ma brudną bluzkę. I dobrze, że ma brudną. To znaczy, że próbuje, że coś robi, że nie siedzi w kącie. Cholera jasna. Rodzice są zdrowo walnięci!
Padają kolejne pytania o judo, o jakieś zajęcia z robotyki!!!, o to, o tamto. Zaczynam kopać pod stołem z niedowierzania koleżankę, która ma zupełnie takie same wielkie oczy ze zdziwienia jak ja. Ludzie! To są Wasze dzieci! To są trzy-czterolatki! To nie roboty! Obudźcie się – chce mi się krzyczeć. Dajcie im żyć! To jest przedszkole. Tu dzieci maja się bawić, coś tam nauczyć, zjeść kotleta i tłuczone ziemniaki. To nie jest szkoła Harrego Pottera. Tu nie ma nic z magii, która usuwa plamy z ciuchów, tu nie ma perliczki z musem z awokado na obiad. Czy tylko mnie to nie dziwi?
Pani wychowawczyni spokojnie odpowiada na wszystkie pytania. Jest nad wyraz wyluzowana i wcale nie zdziwiona postawą niektórych mam. Zimna krew albo doświadczenie… Chyba to drugie. Lubię ją teraz jeszcze bardziej.
Teraz ona pyta nas – rodziców czy raz w semestrze, roku moglibyśmy przyjść i przeczytać książkę dzieciom podczas leżakowania. Rodzi to więź, podobno pełni świetne funkcje pedagogiczne, pokazuje że rodzic jest blisko przedszkola i dziecka. Pani patrzy na nas. Zgłosiła się koleżanka i ja. Reszta milczy. Pani mówi – Ale tylko raz w roku, może jeszcze się komuś uda? – No niestety, chętnych brak. Wszyscy zapracowani do granic. Do granic obłędu. Do granic urzygu. Wymagań wiele, inicjatywy zero.
Wyszłam stamtąd zniesmaczona. Nie dziećmi. Nie Panią. Nie miejscem.
Mamami. Mamuśkami. Wszystkiego wymagają niewiele z siebie dając. Liczą, że przedszkole zrobi wszystko za nie. Nauczy angielskiego, nauczy tańca, nawet nauczy nie wycierać buzi w rękaw…
Ałaaaa…. Robotyka???? Really???? Az boje się komentować, bo za dużo „piiiii” by tu było…
Pokaż im jak naprawdę powinien rodzic się zachowywać, aż im gacie z tyłów spadną 😉 😉 😉
PolubieniePolubienie