Kupiłam córce sukienkę. Wiem, nie powinnam, bo w sumie ubieram ją w leginsy, dresy, bluzy, miękkie tuniki. No taka jestem nudna matka. Stawiam na wygodę i tyle. Te wszystkie rajstopy, szelki, guziki mnie odstraszają. Nie to, że nie lubię! Lubię bardzo wystrojone małe panienki, ale na co dzień kieruję się tym, że dziecko musi się samo w przedszkolu ubrać, a nie zesikać w majtki, bo nie mogło rozpiąć rozporka i guzika.
Ale do rzeczy… No kupiłam jej tę sukienkę… Weszłam tylko po paczkę skarpetek, ciut grubszych, zimowych, a ona tam wisiała, taka piękna, słodka, czerwona. Z białym kołnierzykiem i złotymi guziczkami.
Taka świąteczna. Taka Mikołajowa. Zawołała mnie.
No musiałam.
A że moja córka uwielbia nowe rzeczy, cokolwiek by to nie było, nawet majtki z żyrafą, od razu przebrała się w nową sukienkę i pląsała w niej po domu.
Podczas wręczania jej owej sukienki, powiedziałam jej, że to jest sukienka pomocnicy Świętego Mikołaja. Małej Elfinki, która pomaga roznosić prezenty dzieciom w Boże Narodzenie.
No dobra, sama ją i jej brata trochę nakręciłam, bo pokazałam w internecie jak wyglądają Elfy – pomocnicy Mikołaja i Fabryka Prezentów. Cały ten Świąteczny biznes w wydaniu dla dzieci jest naprawdę fascynujący 🙂
Oj, ja głupia. Oj, ja naiwna…
Moja córka jak to usłyszała zagrzała swoje sploty mózgowe. Z czerwonymi polikami wpadła pod schody gdzie trzymam między innymi torebki na prezenty. Wytaszczyła wielką reklamówkę pieczołowicie przeze mnie poukładanych niedawno torebek, zawołała brata (przecież sama tego nie dotarga) i zaczęła je rozstawiać po domu.
Do każdej wsadzała a to jakieś rysunki, a to klocki, a to szyny, lalki, plastikowe narzędzia, książki.
Generalnie rzecz biorąc w jakieś cztery minuty wspólnie roznieśli dom na kawałki.
Wszystkie zabawki, mniejsze, większe, kredki, pisaki, puzzle, samochody, piloty od telewizora – to wszystko popakowane było do wyścielających podłogę toreb papierowych.
Ba! Zrobiła sobie nawet listę potencjalnych dzieci (pismem, które mogła rozczytać tylko ona) i szykowała się do podróży, aby razem z bratem dystrybuować paczki.
I kiedy myślałam, że większej demolki być nie może, powiedziała:
– Ale zaraz, zaraz! Przecież ja muszę mieć sanie!
– O nie… – westchnęłam – jej pomysłowość mnie czasem przeraża.
Przytargała dwa krzesła z kuchni, postawiła blisko siebie – już miała siedzisko w saniach – a na ich tyle z wszystkich poduszek jakie znalazła w okolicy zrobiła wielki prostokąt, który miał imitować dalszą część sań, do której ładuje się prezenty.
Przytachała te wszystkie torby w owy poduszkowy prostokąt. Zawołała do pomocy brata, bo niektóre prezenty, takie jak zestaw drewnianych torów, trochę ważyły. Brat też sie wkręcił w zabawę. Mimo braku stroju razem z Mikołajką rozdysponowywał prezenty, przekładał, zanosił, odnosił, wręczał, skreślał imiona z listy.
W domu sajgon jakich mało. Siedzę na kanapie, patrzę na to wszystko, jestem padnięta samym widokiem. Coś tam oczywiście dyskutuję z dziećmi, odpowiadam na pytania dotyczące Mikołaja, doradzam. Ale sama chyba nie wierzę w to, jak szybko można spakować pół domu w torby.
Dzieciaki nakręcone go granic, dom wygląda jak po bombie.
Do tego w ruch poszły jeszcze miotły i zmiotki, bo przecież pomocnicy pomagają we wszystkim. Tak zwany full service…
Na to wszystko wchodzi tata z pracy:
– „Łolaboga”, co tu się stało? – pyta
– Jestem pomocnicą Świętego Mikołaja. Razem z Tymkiem pakujemy prezenty dla dzieci. Moja sukienka ma moc. My teraz musimy pomagać – jednym tchem, podekscytowana, wyrzuciła z siebie Lena
– Co jej się stało? – pyta tata patrząc na mnie ze zdziwieniem
– No wiesz, myślałam, że kupuję jej tylko zwykłą, niewinną, dziewczęcą, czerwoną sukienkę, ale wraz z nią sprzedali mi bez pytania jakąś magiczną moc. Jutro idę po taką samą dla siebie i dla Ciebie! Przyda się nam, żeby to wszystko odpakować i poukładać na swoje miejsce.
🙂 🙂 🙂
Wyobraźnia dzieci skarbem i świetnie,że dystans silniejszy od irytacji,chociaż „nie fajnie” się sprząta.
PolubieniePolubienie