Ogólnie to się w głowie nie mieści jaki dzieci potrafią zrobić sajgon w domu. Sprzątasz dwie godziny, segregujesz, układasz, roznosisz po pokojach, zastanawiasz się gdzie co, jak, a tu nagle wpada szarańcza i kredki, ciastka, narzędzia plastikowe, kolorowanki i kolorowe koraliki na stół. Do tego jakieś puzzle i pionki do gry no i koniecznie poduszki na podłogę, bo na kanapie przeszkadzają i trzeba na czymś leżeć na dywanie. Okulary przeciwsłoneczne i latarki, bo nagle są „agentami” i tak wszystkim bawią się na raz, roznosząc to cholerstwo to tu, to tam.
Nie kontrolujesz już tej gmatwaniny i plącze Ci się przed oczami.
I kiedy przed ich snem (bo przecież nie swoim) powtarzasz średnio między sześć a dziewięćdziesiąt osiem razy „Posprzątajcie zabawki, proszę” widzisz, że udało im się przestawić dwie zabawki z jednego kąta w drugi, ale nigdy nie w ten gdzie powinny stać, po prostu machasz ręką i wyganiasz pędzące stonki pod prysznic.
I tak wokół umywalki między szczoteczkami do zębów znowu widzisz siedem spinek, jedną bransoletkę, trzy gumki (żeby nie było – do włosów!) 🙂 i do tego plastikowy klucz francuski. Akcesoria do włosów zsypujesz jednym pociągnięciem ręki do szuflady, a synowi każesz zanieść owy klucz do swojego pokoju. Okazuje się jednak, w drodze dochodzenia, że to tata używał ten klucz do mieszania kolorowych kamyków w akwarium i to tata powinien go odnieść, bo tak podobno obiecał jak „pożyczał” klucz od swego syna.
Aha. Jest winny.
Liczysz ilość dzieci w domu.
Jeden, dwa. Jeden, dwa. Trzy?
🙂
Norma.
Poszli spać.
Znosisz z salonu siedem kubków do picia i cztery talerze. Skarpetą zsuwasz okruchy po bułkach na kawałek pobazgranej kartki. Jest na tyle „w miarę”, że możesz paść na kanapę i wypić wieczorną herbatę. Pod warunkiem oczywiście, że nie spojrzysz w prawo, bo tam inna sterta (tym razem prasowania) zaprząta Twój umysł i jeszcze trochę garów w zlewie kwitnie.
Zasypiasz. Wtedy mniej myślenie boli.
Kolejnego dnia odbierasz dzieci z przedszkola z wielkimi naklejkami – gwiazdkami – na bluzkach.
– Wow! Cóz to za naklejki? – pytam.
– To za sprzątanie – odpowiada dumnie Lena
– ZAAA COOO? – pytam drukowanymi literami
– My je mamy za sprzątanie w saaali – krzyczy uradowany Tymek
– ??? – wytrzeszczam oczy z niedowierzania
Na to wszystko wchodzi Pani wychowawczyni i z uśmiechem tłumaczy:
– Pani tak pięknie nauczyła ich sprzątać, zawsze pomagają, naprawdę, świetnie. Tylko zazdrościć.
Nie-do-wie-rzam.
Uśmiecham się miło.
Potakuję.
Czy zabieram dziś do domu swoje dzieci?
To prawie tak samo jak ja w pracy ;). No, pedantka taka, że sama nie jestem pewna czy siebie do domu zabieram 😉 😉 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Hahaha. A już myślałam, że z tego wyrosną! 🙂
PolubieniePolubienie