Pożyczasz samochód od męża, pakujesz dziecko i jedziesz. Zapinasz te wszystkie pasy, włączasz światła, aby tylko przestało pikać, krzyczeć, że czegoś wciąż brak i czegoś nie zrobiłaś. Już jesteś na trasie, ale w delikatnym niedoczasie. Wtem na stacyjce informacja:
Paliwa wystarczy ci na kilometrów: 0
Ja pierdziele, klnę w duchu tak, że szewc jest w stanie się ode mnie uczyć. Ubiję jak komara, uduszę normalnie bez rękawiczek. Patroszę flaki w myślach i już układam plan zemsty na kolejny dzień. Jak zaraz zadzwonię, jak puszczę wiązankę… Zagryzam zęby i jadę na stację paliw.
Wściekła wysiadam, wpakowuję wąż w bak i już mam nacisnąć uchwyt zwalniający paliwo, już zaraz w spokoju odjadę w wyznaczonym kierunku… kiedy to mój syn mówi:
– Mamo, a ty zawsze tankujesz zielone paliwo do swojego samochodu, a tata czarne, prawda? To dlaczego teraz do taty tankujesz zielone?
Patrzę na kolor rączki węża wsadzonego w bak, patrzę na syna, prowadzę wzrok wzdłuż węża do napisu na dystrybutorze. Nogi mi miękną.
Lśnienie.
Najmądrzejszy synu mój
Mądralino wspaniała
Liczybączku kochany
Wieżo z kości słoniowej
Urocza główko
Stolico mądrości
Przyczyno mojej radości
DZIĘKUJĘ!,
że nie zalałam diesla benzyną!