Przy stole podczas jedzenia, między zwracaniem uwagi, bo kręcą się jakby mieli robaki w tyłkach odpalamy zagadki i inne durnoty.
Tymek trenuje rymy:
– Mama jest jak piżama, Poszedł niedźwiedź do Maszy, a ona dała mu kaszy…
I salwy śmiechu, chyba się zaraz posikają ze swoich własnych żartów. Skąd ja to znam. Powiedziane przez siebie są najśmieszniejsze.
– A ja mam zagadkę – krzyczy Lena.
– No to startuj – mówię niewychowawczo z pełną buzią
– Co to za zagadka: dwie kulki i armatka? – wykrzykuje głośno, chichrając się niemiłosiernie.
Spoglądam spod włosów, nie znam odpowiedzi, a jak znam to nie wiem czy mam pierwsza się wyrywać.
– Siusiak! – wyprzedzając moje rozkminy, odpowiada pierwszy tata.
Dzieci lekko jakby zadziwione, myślą, składają odpowiedź z pytaniem. Śmieję się pod nosem, bo jedyne co odczytuję z ich min, to to, że nie jest to dobra odpowiedź.
– Taaaaatoooooo… – mówi Lena – no coooo Tyyyyy! To nożyczki!