Siedzę i maluję sobie paznokcie. Robię to sama. Niezbyt regularnie, ale uwielbiam kiedy są takie świeże, błyszczące. Kto zna ten wie, że niby głupi paznokieć, a jakby człowiek miał na sobie kreację za milion dolarów, dodaje elegancji. Tak to czuję ja.
Syn obok mnie układa LEGO. Głowa spuszczona, wpatrzona w instrukcję, dobiera po malutkim klocku i dłubie składając wszystko w całość. Hipnoza i skupienie level hard.
Zachwycona moim ostatnio ukochanym „nude”, chcąc usłyszeć aprobatę od kogokolwiek macham przed nim dłonią, sama wpadając w zachwyt jak mi to świetnie wyszło.
– Ładnie? – pytam z maślanymi oczami
– Taak… – odpowiada lekko znudzony, nawet nie unosząc głowy znad klocków.
– Ale nawet nie spojrzałeś! – mówię do niego z lekkim wyrzutem, wyrwana z mojej euforii. Zupełnie jak żona do męża albo nastolatka do swojego chłopaka.
On podnosi głowę, przewraca oczami, patrzy mi prosto w twarz, ale wciąż nie na paznokcie i oddychając ciężko wypala:
– A serio muszę?